Tylko kwiatom jest obojętne, gdzie umierają
Witam serdecznie moi kochani.
Przeczytałam w swoim życiu wiele książek o tematyce wojennej i obozowej.
Wydawało mi się, że kolejna taka historia nie będzie w stanie wstrząsnąć moim
światem. Tyle przecież przeczytałam, tyle wiem i nic nie powinno mnie już
zdziwić, zaskoczyć, czy zszokować, a jednak. Jest miejsce na tej ziemi, na
Śląsku, które zostało okryte hańbą, o którym milczało się przez lata, a
człowiek odpowiedzialny za niewyobrażalne upodlenie i śmierć ludzi, nigdy nie
poniósł za to kary. Po wydarzeniach opisanych w książce i likwidacji obozu
Salomon Morel został przeniesiony na stanowisko komendanta w innym obozie,
odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, przez długie lata był
jeszcze odznaczany i powierzano mu inne stanowiska, doczekał emerytury, a gdy w
1991 roku zaczęto prowadzić przesłuchania w sprawie obozu na Zgodzie, Morel
wyjechał do Izraela, gdzie spokojnie doczekał swoich dni, bo rząd tego państwa
nigdy nie zgodził się na ekstradycję tego człowieka, jeśli w ogóle można
określić go tym mianem.
Przez kilkadziesiąt powojennych lat w oficjalnym obiegu funkcjonowała teza, że
dramat mieszkańców Górnego Śląska skończył się wraz z wyzwoleniem przez Armię
Czerwoną. Zacytuję tu fragment publikacji pod red. Adama Dziuroka „Obozowe dzieje Świętochłowic Eintrachthűtte – Zgoda” : „Na historię Górnego
Śląska, ziemi pogranicza narodowościowego, składa się wiele wydarzeń, które nie
mieszczą się w schematach historii czarno-białej, wydają się niewygodne lub
wstydliwe. W mapę skomplikowanych wydarzeń w dziejach tej ziemi wpisuje się
obóz w Świętochłowicach – w latach 1943-1945 funkcjonujący, jako filia obozu
Auschwitz a od lutego do listopada 1945 roku, jako obóz pracy dla
volksdeutschów i Niemców”.
Trudno mi moje rozważania na temat książki Sabiny Waszut,
nazwać recenzją. Ta książka moim zdaniem jest swoistym hołdem dla tych, którzy nie przeżyli. Również
hołdem dla tych, którzy opuścili fizycznie
obóz, ale nigdy nie pozbyli się go ze swojego umysłu i serca. Nie wiem, w jakie
słowa ubrać moje myśli. To jedna z najtrudniejszych recenzji w moim życiu,
okupiona łzami i bólem serca.
„Kto nie przeżył wojny, ten nigdy nie pojmie,
jakie prawa nią kierują, kto nie przeżył wojny tutaj, na Śląsku, ten nie
zrozumie, że nic nie jest czarno – białe".
Z cyklu Halina przeczytała i bardzo poleca:
Sabina Waszut – Ogrody na popiołach –
premiera 7 września 2022 r. – Wydawnictwo Książnica.
*RECENZJA*
Tylko kwiatom jest obojętne, gdzie
umierają
„Bo czyj tak naprawdę był ten kawałek
ziemi, z rąk do rąk od samych początków ludzkiej pamięci przekazywany? Czy
warto było o to jakiekolwiek spory toczyć? Każdy przecież mógł nosić w sercu
własny Śląsk”.
Katowice to było wielokulturowe miasto, w którym splatała się historia dwóch
narodów. Polsko – niemieckie małżeństwa, takie jak Plochów były dość często
zawierane i akceptowane przez społeczeństwo. Mieszkańcy z nadzieją, ale też z
ogromną trwogą oczekują wkroczenia do Katowic Armii Czerwonej, a gdy ci
wreszcie opuszczają miasto, wszystkim wydaje się, że przerażający czas wojenny
jest już za nimi i mogą odetchnąć z
ulgą. Wtedy do drzwi mieszkania Plochów pukają mężczyźni z biało-czerwonymi
opaskami na rękawach. Karol w środku nocy, bez żadnego wyroku zostaje zabrany z
domu i osadzony w obozie w Świętochłowicach, gdzie na terenie dawnego obozu
koncentracyjnego zgotowano ludziom piekło. Panem życia i śmierci jest tutaj
znany z okrucieństwa komendant Salomon Morel.
Mieszkańcy Katowic najpierw obawiali się Niemców, którzy za najmniejszy objaw
sprzeciwu karali śmiercią, potem Armii Czerwonej, która niczym zaraza
przetoczyła się przez miasto i gdy wydawało się, że przeżyli i będzie
normalnie, wielu z nich podobnie jak Karol niespodziewanie trafiają do piekła
na ziemi. Gdy, byli świadkami pędzonych przez Niemców niczym zwierzęta więźniów
do obozu Eintrachthűtte, nie przypuszczali
nawet, że staną się kimś podobnym w innym czasie i w rękach innych ludzi.
Ploch jest przerażony tym, co go spotkało i wielu ludzi, których znał, to w
pewnym sensie nawet rozumie tę nienawiść do języka niemieckiego, bo to przecież
język wroga, ale przecież ten język należał do wielu tutejszych ludzi. ”Język nie jest niczemu winien, za język nie
powinno się karać”. Gnany niczym
bydło z innymi przez miasto już wie, że ten dzień stanie się początkiem czegoś
strasznego, wejściem do ciemnego tunelu, z którego nie ma powrotu, chociaż jego
przyjaciel nauczyciel Janosch wciąż wierzy
w potęgę rozumu i ufa, że właśnie on odpowiada za człowieczeństwo i bez względu
na wszystko ostatecznie zwycięży z okrucieństwem i brutalnością, bo to ostatnie
nie leży w ludzkiej naturze. „Karol
kreśli na piersi znak krzyża i choć widzi, że inni robią podobnie, gdzieś z
tyłu głowy pojawia się niechciana myśl, że tam, gdzie ich prowadzą, Boga już
nie ma”. Dlaczego więźniowie się nie buntują? Nie próbują atakować
strażników, chociaż przeważają ich liczebnością i nie walczą o wolność? „Wystarczy ludziom i odebrać nadzieję,
wystarczy wmówić im, że są jedynie numerkami w księdze osadzonych, zadanymi na
łaskę i niełaskę strażników, a oni szybko w to uwierzą. Zbyt szybko”. Poza
tym każde z nich pozostawiło za murami obozu kogoś bliskiego, którym ci z
łatwością mogli zgotować los podobny do ich lub jeszcze gorszy.
Sabina Waszut opisuje niewyobrażalne
cierpienia, będące udziałem setek ludzi, którzy znaleźli się w obozie
przypadkiem, przez pomyłkę, bo ktoś na niego doniósł, bo był Niemcem. Nikt się
nad tym nie zastanawiał, nikogo nie obchodziły powody. Bez sądu, jakiegokolwiek
wyroku, zdani na łaskę okrutnego człowieka. Autorka opowiada o powojennym
obozie w Świętochłowicach, o którym historia zapomniała lub raczej chciała
zapomnieć. Stworzyła przejmującą powieść opartą na faktach, której bohaterowie
istnieli naprawdę. Na potrzeby fabuły Sabina Waszut
dodała kilka fikcyjnych postaci, ale też takich, które są zlepkiem kilku
prawdziwych osób, o czym informuje na samym początku książki. Autorka snuje
pełną bólu opowieść, która ściska gardło i łamie serce. Nie oskarża, nie
rozlicza, przedstawia nieznane dotąd fakty. Ci, którym udało się przeżyć, żegnali
to znienawidzone miejsce, ale tak naprawdę nigdy z niego nie wyszli. Tytułowe
ogrody są w pewnym sensie symbolem cierpienia tych ludzi, ale też zarazem
nadzieją, że wszystko kiedyś przemija i się odradza niczym roślinność na wiosnę.
O tym miejscu i ludziach, którzy zginęli tylko, dlatego, że byli Ślązakami, nie
wolno jednak zapomnieć, powinno się o tym wciąż i na nowo przypominać. Głośno i
dosadnie mówić, bo te niechlubne karty historii chciano zepchnąć w niepamięć.
Nie można milczeć, tak jak osadzeni, bo ci, którzy ich napiętnowali, zmusili potem
do milczenia. My nie musimy milczeć, za to powinniśmy pamiętać i wciąż o tym
mówić. Niestety winni tych zbrodni nigdy nie ponieśli za to kary ani nie
przeprosili. Nawet gdyby to zrobili, to czy można przeprosić za to, co jeden
człowiek zrobił, drugiemu. O tym się nie da zapomnieć i nie należy tego robić.
Jestem bardzo wdzięczna autorce, że podjęła się trudu napisania książki o
Ślązakach, których potraktowano tak niesprawiedliwie, o tuszowanej latami
tragedii. O obozach koncentracyjnych mówił cały świat, a o obozie w
Świętochłowicach tak długo milczał. Zbyt długo.
„Wszyscy baliśmy się rogatych diabłów
uganiających się z widłami za grzesznikami. Przerażały nas pazury rozdzierające
ludzkie ciała. Byliśmy głupi. Piekło to nie diabły, ale zwyczajni ludzie o
niewinnych twarzach. I to jest najstraszniejsze”.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa
Książnica
Komentarze
Prześlij komentarz